Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaledwie chwila upłynęła, gdy najokropniejsza wrzawa rozległa się w izbie, tak, że w ulicy ją aż słychać było i viertelnicy nadbiegli, ale drzwi znaleźli zawalone drągiem. Dobyć się do nich nie było podobna.
Krzyk ustał, wewnątrz zrobiło się cicho; gospodarz pachołków poprowadził do okna od podwórza, aby tamtędy łatwiej się dostali do izby. Tu znaleźli otwartą okiennicę, wiszącą na jednym haku, a zajrzawszy do wnętrza, nikogo więcej tylko Strasza na podłodze, posiekanego i we krwi pływającego.
Przybiegł go tam zaraz barwierz opatrzeć, krew zatamować i obwiązać, rany nie okazały się śmiertelne, lecz lizać się z nich długo było potrzeba.
Wypadek ten następstw nie miał zresztą żadnych, bo gospodarz Stano, choć wiedział kto sprawcą był, wydać nie śmiał, aby się na zemstę dworaków nie narazić, a Strasz nie skarżył też, obiecując sobie sam domierzyć sprawiedliwość.
Leżał chory długo, lecz ówcześni ludzie mieli taką naturę, że albo na placu legli, lub póki ducha w nich stało, dźwigali się nie pieszcząc, jak najrychlej mogli, bo łóżka zarówno z trumną się lękali.
Strasz jeszcze plastrami oblepiony był, gdy już na zamek wrócił.