Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej nie powiedział nic, nie badał, patrzał tylko ukradkiem i wyraz twarzyczki pilno postrzegał, czulszym się okazując, niż zwykle...
Żalił się, że mu sprawy państwa, na domowe szczęście czasu nie dają, a spoczynekby mu był miły...
Małomówną dnia tego była Sonka, słuchała tylko.
Nazajutrz, znalazł ją taką, jak wczora, ani zbyt smutną, ni wesołą. Chciał z niej wyciągnąć jakie słowo użalenia, odpowiedziała mu, iż troski przymnażać nie chce, a co na nią spadło, cierpliwie znosić gotowa.
Przyprowadzić kazał córkę Jadwigę, gdy u królowej był i niezręczny w obejściu się z dziećmi, przy Sonce napominać ją zaczął, że kochać powinna macochę jak rodzoną...
Zarumieniła się królowa, bo z tego posądzić ją mogło dziecię, że się ona skarżyła na nie.
— Ja się na ciebie nie uskarżam — rzekła do niej, — bo miłości nakazać nie można, lecz powiedźcie, czy nie obchodzę się z wami po macierzyńsku, macie jaką krzywdę odemnie?
Królewna bełkotała niewyraźnie, zmięszana bardzo, tłumacząc się, ale pomimo nalegań ojca nie chcąc serdeczniej zbliżyć się do macochy. Karmiono ją ciągle nieufnością ku niej.
Przykra ta scena, coby miała polepszyć stosunki, podrażniła obie strony, a gdy Jadwiga