Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Witold dziwnie wykręcał ustami.
— A co nam do ich wiary? — przerwał — Ja Tatarów osadzam na Litwie, i daję się im jak chcą modlić, choć oni Chrystusa nie uznają, żydów cierpimy wszędzie, nie mielibyśmy zaś tych co Chrystusa inaczej jak my czczą, znosić i dawać im swobody chwalenia go, wedle ich obyczaju?
— Od pogan gorsi, kacerze! — zawołał Jagiełło gorąco i z obawą wielką. — Słyszałem to z ust biskupów, tamci Chrystusa nie znali, ci go odstąpili i od kościoła się odszczepiają.
— Sprawa księży nie nasza — przerwał Witold — my podbijać i powiększać państwo powinniśmy, to nasz obowiązek... Gdy Czechy zagarnie nasz, Korybut, niech potem twoi duchowni ziarno w nich od plewy oddzielają.
Jagiełło ciągle zatykał uszy. Spoglądał z obawą na drzwi i do koła, czy ich nie podsłuchują, drżał. Oprócz duchownych, bał się samego Boga, którego gniewem mu grożono... Zbyszek szczególniej nieubłaganym był w sprawie hussytów, namawiając, by ogniem i mieczem kacerstwo wypleniać...
Witold bez względu na to, nalegał nie ustępując. Korybut był gotów.
Pomiędzy dwoma, Zbigniewem, który pioruny rzucał na Czechów, a litewskim kięciem, który