Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czet okazały, wszystkich ich szuby kryte szkarłatem, kołpaki, pasy, rzędy na koniach od złota połyskiwały. A i postacie i twarze też były poważne i rycerskie.
Czuć było w tych ludziach wyswobodzonych, pewnych siebie, senatorów i panów, którzy szli w pomoc panu swemu, ale mu nie służyli niewolniczo. Gdy przed Witoldem wszystko co się około niego obracało, drżało, tu każdy począwszy od Zbyszka, do góry głowę nosił.
Bojarowie litewscy towarzyszący Witoldowi, dostatni, poważni, postrojeni kosztownie, znać było, iż mu służyli, a woli własnej, ani słowa swobodnego nie mieli.
Dwa poczty jak niebo do ziemi nie były do siebie podobne i panowie też ich w przeciwieństwie byli z sobą.
Dobroduszny a niepozbawiony przebiegłości Jagiełło, był więcej ojcem swoich, niż królem, Witold zaś wodzem i wszechwładnym panem.
Na skinienie jego jak tatarscy ciurowie pod Grünwaldem wieszać się szli gotowi, tak tu bojarowie wszyscy bodaj w ogień i wodę...
Z polskiemi senatorami musiałby się był król wprzód rozmówić, nimby poszli na oślep...
Jechali dalej na konie siadłszy przodem, sami z sobą, a za niemi tuż, naprzód duchowni, bo Zbyszek kapelana miał z sobą i pisarza, potem