Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tknęło go to, gdyż się dorozumiewał, iż mogło mieć prośbę jaką lub zwierzenia się potrzebę; i pozdrowił Sonkę zatrzymując się przed nią.
Księżniczka śmiało patrząc mu w oczy, zdawała się czekać także na pytanie jakie i rozmowę.
Była to zaprawdę zręczność szczególna poznania lepszego przyszłej królowej, czy nastręczona przez Witolda, czy własną jej wolą, Zbigniew więc nie omieszkał z tego korzystać.
Sonka, jak gdyby się lękała, ażeby im nie przeszkodzono, zostawując Femkę za sobą opodal, z uśmiechem zbliżyła się do prałata.
— Nie jest mi tajno — rzekła z wdziękiem naiwnym dziewczęcia — że wyście przybyli na oględziny i że wuj mnie swata. Chciałam więc abyście widzieli Sonkę zblizka i jeśli wola, wybadali...
Z tych słów mógł Zbyszek zmiarkować, że dziewczęciu myśl zamążpójścia za starego króla wstrętną nie była. Zdziwiło go to mocno, tak, że przez chwilę milczał.
— Tak — odparł potem poważnie. — Zesłano mnie dla widzenia was... Nie lękacie się zostać małżonką króla już w latach podeszłego?
Dziewczę oczy spuściło.
— Lepszy los mnie nie spotka tutaj — rzekło. — Wuj dosyć mnie kocha, księżna nie lubi, życie mam ciężkie.