Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i trwogi żadnej, królowa wpatrywała się w posła...
Witold się tego nie spodziewał wcale i on doznał nieprzyjemnego uczucia, czoło mu się zmarszczyło. Pomyślał zkąd to płoche i wesołe dziewczę wzięło nagle taką pewność siebie i odwagę.
Siadła księżna Julianna, a Sonka, dla której nie było przy niej i księciu miejsca, musiała stać przy jej krześle. Ze strony księżnej było to może obrachowanem na upokorzenie dziewczyny... Nie okazała po sobie, aby je czuła.
Z twarzy Zbigniewa nic się dopytać nie było można, zdawał się nawet nie chcieć zbyt pilno wpatrywać w Sonkę. O małżeństwie, o projektach nie mogło być najmniejszej wzmianki.
Zwolna tak obumierała i ożywiała się rozmowa, księżna z powodu wspomnienia o Krzyżakach, chwaliła się grzecznością ich i podarkami jakie odbierała od w. mistrza. Witold odzywał się też dosyć dla nich sympatycznie.
Zbyszek zbyt był oddany Jagielle, aby im mógł potwarze i paskwile na króla ogłaszane przebaczyć — milczał.
Tak czas przeszedł do wieczerzy, którą, gdy już podawać miano, księżna Julianna z Sonką i służebnymi ruszyła się i wyszła.
Drzwi się jeszcze nie zamknęły za niemi, gdy Witold zapytał Oleśnickiego.
— Cóż o niej mówicie? nie miałżem prawa