Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cinnemu na huśtawce zabawiała, Sonka zdawała się jakby o lat kilka dojrzalszą i starszą.
Padł na nią ten Witoldowy wyrok, którego spełnienia wiedziała że nie uniknie, jak ostudzający wody strumień. Wszystko teraz walczyło w niej, poruszało się, ważyło. — Czuła, że musiała być inną.
Gdy zostały same, rzuciła się w objęcia Femki i zawołała płaczliwie.
— Moja stara! moja stara! a! jak rychło przepowiednia się ziściła!!
Femka przywiązana do niej jak do dziecka, zadrżała wylękła.
— Boże! cóż się stało?
Ode drzwi, pod któremi łatwo je posłuchać było, Sonka przeprowadziła ją ku oknu. Tu sama siadła na zwykłem, ulubionem krześle, wysłanem z ubogim przepychem dziecka, które wszystko, co je otaczało, stroić chciało, uczynić pięknem, a nie miało czem...
Jak to siedzenie proste sukno okrywało, ale jaskrawo szyte dla złudzenia oczów, tak dziewicza komnatka cała była strojna tem, co się w ten sposób użyć dało... kwiatki, pióra, szyte i bramowane z lichego płótna opony, dziewczę rozwieszało, tworząc sobie przepych, o którym marzyło.
Femka jej w tem i palcami i różnemi środkami domagała, ale nad obiema czuwało zazdrośne oko Julianny, która nie dopuszczała naj-