Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie kłam — zawołała. — Chce ci się swoją ulubienicę widzieć wysoko. O! wiem ja, że ona ci milsza nademnie i nad wszystkie, ale pan Bóg cię skarze, zobaczysz...
Witold uśmiechnął się tylko pogardliwie... Czas jakiś łkała z gniewu księżna.
— Mnie na złość, na upokorzenie czynisz to — dodała...
— Nie dla ciebie, ani dla niej to czynię — zimno wtrącił książe — ale dla siebie, a to com postanowił, musi się spełnić. — Lecz nie lej darmo; com rzekł, to się stanie.
To mówiąc książe, który niemiłemu sporowi z żoną chciał koniec położyć, klasnął w ręce odwracając się do niej. Znak to był zwykły dla przywołania sług lub oczekujących pisarzy. Usłyszawszy go księżna, nie chcąc się wydać ze łzami, pobiegła skryć jej do izb swoich. W przedsieniu stojący na zawołanie Cebulka wsunął się cichemi krokami.
Był to szlachcic a Polak razem z drugim towarzyszem, Lutkiem z Brzezia, dość już dawno służący Witoldowi, tak jak on chciał, aby mu służono.
Sposobił się niegdyś, ubogie chłopię, do stanu duchownego, ale, święceń jeszcze nie mając, tylko naukę potrzebną, gdy się zręczność nadarzyła, przystał do wielkiego księcia, i teraz już o sutannie nie myślał.