Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy mu się, spojrzawszy na niego oczyma gorącemi. Jej jednej niekiedy ująć się dawał...
Dziewczę wiedziało o tem dobrze, że wiele mogło u tego, u którego nikt nic nie mógł, bo samo sprzeciwienie się wywoływało w nim opór żelazny. Korzystało z tego czasem zuchwale na przekor księżnie, ale w małych sprawach tylko. Witold grę tę rozumiał i żonę gniewliwą wyśmiewał.
Niechęć dwóch kobiet rosła, a Sonka w powszedniem życiu złośliwej Juliannie ulegać musiała.
Wchodziła z dziewczętami na zamek Sonka i miała się do swoich izb zawrócić, gdy drogę jej zaszedł Michno, Witoldowy sługa i pokazując na drzwi, rzekł z pokłonem.
— Kniaź a pan do siebie was prosić kazał. Już po zamku wszędzie szukałem.
— Wieczerzał już? Księżna jest u niego? — zapytała.
— Nie — odparł sługa — właśnie siedzi u stołu, sam jeden jest, nawet pisarzów wołać nie kazał. Oprócz czeladzi nie ma nikogo.
Sonka, dawszy znak Femce i dziewczętom, śmiała sama do jadalni wkroczyła.
Izba to była wielka, w której i książe jadał gdy sam był i gości czasem mnogich przyjmował. Po staremu, nad murami jej sklepienia nie było,