Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Radabym ztąd, rada w świat... Wróżka przecie rychło coś wróżyła...
— Łzy! łzy! — sama do siebie zamruczała Femka.
Szły tak razem ku zamkowi krokiem powolnym. Słońce zachodziło za góry; była to godzina o której na zamku wieczerzę dawano.
Książe Witold zwykle, gdy dostojnych gości nie przyjmował, sam siadał do nakrytego stołu, bo długo przy nim, jak Jagiełło, siedzieć nie lubił, nie pijał nic, jadł niewiele, oprócz wody napoju nie znał...
I ten czas przy stole nie bywał dla niego stracony, bo do obiadu i wieczerzy zwoływał zwykle którego ze swych pisarzy. Cebulkę lub Lutka z Brzezia, pisma sobie przyniesione czytać kazał i odpowiedzi na nie dyktował...
Rzadko bywał tak swobodnym, aby z księżną, która zgryźliwie sporzyć z nim nawykła, gniewając się, że jej wolą się nie rządził, i z piękną pierwszej żony siostrzenicą Sonką, którąśmy przy huśtawce widzieli, mógł razem biesiadować.
Książe lubił bardzo tę piękną Sonkę, może więcej niżby żona chciała, która o nią była zazdrośna i zbyć się jej z domu pragnęła.
Ale Witold, który rzadko dla kogo powolnym bywał, żonie się nie dawał zmusić do niczego. Tem przykrzejszym to jej było, że czasem Sonka jednem słówkiem wolę jego złamała, uśmiechnąw-