Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zuba, ty, dziecko moje, pierścionek mieć będziesz odemnie, tylko mi tu sprowadź Mechę. Mnie się zdaje, że jak ona wyprorokuje, to i prędzej przyleci co nowego.
Femka jakoś przecząco głową kręciła.
— Czarownica! poganka — szepnęła — jeszcze urok jaki rzuci.
— Ja się tam uroku nie boję, krzyżyk pobłogosławiony na piersiach noszę, a takbym tę zaklętą przyszłość znać chciała...
— A jak w niej co złego siedzi? — spytała Femka.
— No, to będą czekać złego, a odżegnywać! — dodało dziewczę uparte.
Towarzyszki jej szeptały pomiędzy sobą. Księżniczka ciągle na huśtawce siedziała. Biegła tak do niej, spragniona rozrywki, a teraz się już jej całkiem odechciało; myślała o czem innem! o przyszłości.
Skoczyła z deski, na której się była tak wygodnie umieściła.
— No — zaśmiała się Femka głaszcząc ją po ramionach — a tak ci się chciało podlecieć w obłoki?
— Po cóż lecieć kiedy nie dolecę! — tęskno westchnęła dziewczyna — nogi przykute do ziemi.
Femka odwróciła się.
— Jabym już huśtawkę wolała, niż wróżenie. Trzeba z niej korzystać póki jest, bo kto wie?