Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od zamku nie oddalając, bo u Witolda wszyscy i zawsze na zawołanie być musieli.
Właśnie jednego pięknego, ciepłego, jesiennego poranku pod rozłożystemi drzewami w zamku, zabawiała się zbiegła z teremów księżnej Julianny, drugiej żony Witoldowej gromadka kobiet, w większej części młodych, której dziewczę nadzwyczajnej piękności, wysmukłe, czarnobrewe, z oczyma młodością gorejącemi, tryskającemi życiem przodowało.
Śmieszki i urywane piosenki słychać było pod drzewami, ale męzki dwór księcia zbliżać się nie śmiał tam, gdzie same były niewiasty, które Julianna surowo trzymała, poglądał tylko chciwie je ścigając oczyma.
W pośród tego wesołego dziewcząt i starszych pań grona, rozmaicie poubieranych, na ruski, polski i niemiecki sposób, postawą, wdziękiem, i śmiałem a rozkazującem obejściem się rej wiodła, w pełni wiosennego rozkwitu, wesoła, hałaśliwa, roztrzpiotana czarnobrewa. Wszystko szło za nią i jej słuchało.
Ubiór dziewczęcia powszedni, zbyt wykwintny nie był, choć na chęci ustrojenia się nie zbywało zalotnemu wyrostkowi. Można było z niego sądzić, że więcej pragnęła się ustroić niż mogła. A to co miała na sobie zręcznie dobranem było, aby pokryć co zbywało.
Cały orszak wiodła przodując mu, podska-