Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 284.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się jednak Władysławowi, że bądź co bądź, spór musiał być już zażegnany.
Chciał bardzo zasiąść na tym tronie wśród rynku, w swej koronie i płaszczu, dając się widzieć tysiącom i z tej wyżyny usłyszeć okrzyk powitalny ludu, prawdziwego ludu... Dotąd tylko dostojne piersi panów i rycerstwa obwoływały imię jego, tu w rynku pierwszy raz miał uszu jego dojść głos tego mnóztwa... tej ćmy wielkiej złożonej z maluczkich, biednych i podrosłych zaledwie, ludzi od pługa i rzemiosła... z chat i dworków...
W chwili gdy koń się zatrzymał, a młody pan zsiadał z niego, książe Ziemowit, milczący dotąd, odezwał się głosem stanowczym.
— Prawica się nam należy...
Chwilę trwało milczenie. Oleśnicki rzekł powoli.
— Tylko arcybiskup może zasiąść przy królu po prawej, a ja dziś go tu zastępuję...
Mierzyli się oczyma. Młody król krótką chwilę stał jakby oczekując rozstrzygnienia, lecz zapastnicy milczeli, jakby je zdali na niego.
W tej chwili Władysław pieszo kilka kroków podszedł do oczekujących nań mieszczan, z twarzą pogodną i wesołą, przemówił do nich klika słów niedosłyszanych, zwrócił się do konia, którego sobie podać kazał, i nie wstępując na tron, w dalszą po mieście puścił się drogę.