Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 282.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Raczej nie siadaj na tronie, niżbyś sobie pierwszego dnia, na pierwszym kroku, miał uczynić nieprzyjaciół. Stojąc przyjm mieszczan, na majestat nie wstępując.
Władysław usłyszawszy tę radę, rękę matki pochwycił i pocałował.
Uścisnęła go królowa.
— Idź, jedź, czekają na ciebie już wszyscy!!
I w powietrzu krzyżem go przeżegnała drżąca.
W rynku stały tłumy tak gęste, iż cały wydawał się usypany głowami ludzkiemi. Pełne były okna, okryte dachy... Dzień słoneczny oblewał złocistem światłem obraz ten różnobarwny, ożywiony i wesoły. Bo choć w pośród mnogiego tego natłoku była gromadka niechętnych i zwyciężonych, z zawiścią w sercu patrzących na to, co się mimo nich stało, mniejszość ta ginęła wśród niezmiernie większej liczby narodu rozweselonego, szczęśliwego tem, że znowu miała swojego pana, swą głowę ukoronowaną, swego widomego wodza.
Spytek, Strasz, Abram Zbązki i ci co z nimi trzymali, starali się dostać jak najbliżej tronu i wschodów suknem szkarłatnem obitych, prowadzących do niego. Obrachowali oni miejsce, w którem młody król miał zsiąść z konia. Tu spodziewana była kłótnia, którą oni rozżarzyć i krzykami rozdmuchać chcieli.