Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 264.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem komu miło wołać, nikt nie broni, a my przez to co postanowione, dokonamy.
— My tak samo prawo mamy nie dopuścić — zakrzyczał Spytek — jak wy samowolą chcieć na swem postawić...
Podniósł rękę do góry... Wszyscy jego poplecznicy huknęli za nim...
Jan Głowacz stojący naprzeciw, spojrzał na nich wyzywająco i na głos się rozśmiał. Narada poważna przerodzić się groziła w namiętną wrzawę i walkę... Wstawali jedni powstrzymując, drudzy domagając się milczenia. Nie pomagało nic. Królowa, która siedziała na tronie blada, odprawiwszy dzieci, bo królewicza Władysława musiano ubierać do koronacyi, z załamanemi rękami wyszła z sali.
Zbyszek biskup z zupełną pewnością siebie, nie tracąc cierpliwości, czekał chwili, aby się mógł odezwać. Nie przemógł jednak hałasu i krzyków, wstał podchodząc do senatorów, i Spytkowi z Tarnowa szepnął, aby oni marszałkowi zlecili przemówić raz ostatni do zgromadzonych stanowczo.
Godzina była spóźniona, czas upływał, gdyby spór się przeciągnął, koronacyę musianoby odłożyć, a naówczas za przyszłość odpowiadać nie mógł nikt.
Obdarzony głosem donośnym, Jan z Oleśnicy podniósł rękę, głosu się dopraszając...