Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 261.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiodła po zgromadzeniu i dwie łzy otrzeć musiała...
Głos jej przebrzmiał i nikt się nie odezwał rychło. Wstawał już do przemówienia Zbyszek biskup krakowski, gdy Abram Zbąski, wydobywszy się naprzód, głosem namiętnym, choć wyrazami niby umiarkowanemi, począł te same wywody i argumenta, jakiemi szermowano w Opatowie.
Były to słowo w słowo też wątpliwości, te obawy, ta nieudolność małoletniego do rządów podnoszona, ten sam strach o przywileje szlachty, które król nowy mógł samowolnie odebrać... Zbąski dosyć wymownie i zręcznie to wyraził. Nie przerywano mu...
Nie dając odpowiedzieć przeciwnikom i przyjść do słowa, po Zbąskim począł gwałtownie a niezręcznie mówić Strasz. Złości i ognia w przemówieniu jego dosyć było, lecz namiętności najwięcej.
Gromadka tylko okalająca jego i Spytka, wystąpieniu temu wtórowała i dawała znaki przyzwolenia...
Szmer i gwar powstawał w sali.
Spytek, który już niecierpliwił się tem, że go wyprzedzono, w boki się wziąwszy, krzyczeć począł.
— Zmusić nas chcą, księża biskupi i panowie senatorowie do tej koronacyi. My jej nie