Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 252.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przegraną skończyć się musi, gniewni i bezsilni się rzucali. Jechali tu w nadziei, iż daleko silniejszym ząstępem staną. Obiecywało się wielu. Kraków co chwila im odbierał sprzymierzeńców, odpadali i chowali się. Najśmielsi nawet ulegali tej atmosferze, wśród której się tu znaleźli. Przekonywali się, że są garstką nic nieznaczącą, która zaburzyć może, ale nic dokonać nie potrafi.
Strasz tylko nieubłagany, Spytek, który przez dumę nie chciał się cofać, i Dersław lekkomyślny a rad, że szeroko rozgłosi swe zuchwalstwo, trwali w zamiarze opierania się koronacyi, wbrew wszystkim. Całe zresztą ich stronnictwo składało się z wymienionych już osób, które w Opatowie czynne były, a z tych nawet Ostrorogowi niewiele ufano, bo go senatorowie uchodzili, a Abram Zbąski, choć obiecywał nie ustąpić, zbyt jednak czynnym być nie chciał. Kupka ludzi bez imienia i znaczenia miała otoczyć przewódzców, ale na nich oni sami nie liczyli wiele. Byli to tacy, których powaga większości, sam odblask i majestat magnatów, rozproszyć miały.
Lipcowa noc, przy oknach otwartych na Grodzką ulicę, w gospodzie Dersława, zeszła na urywanej rozmowie, którą Strasz przekleństwami podsycał... Wychudły bardziej jeszcze, z wypieczonemi rumieńcami, znużony wysiłkami próżne-