Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 241.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strasz zaprzeczył.
— Składacie winę na nich, wy sami winniście — zawołał. — Ja nie chodziłem do biskupa, wyście szli i cóżeście zrobili. Oba milczeliście, stojąc w kącie. Niejednemuby męztwo przyszło, gdybyście go przykład dali... Wyście stchórzyli.
Dersław porwał się ku niemu groźno, ale Strasz się nie cofnął.
— Pytałem tych co wracali od biskupa — rzekł. — Nie odzywaliście się, odpadła drugich ochota do ucierania się. Alboście to nie mogli klesze w oczy prawdą smagać?... a odjąć mu tę jego butę! Wy staliście jak trusie, nie miałże zwyciężyć?
Spytek pierwszy po namyśle przyznał słuszność Straszowi.
— Na koronacyę jeśli jechać mamy, gotować się trzeba gardłować, bodaj łajać i wymyślać, to lepsze niż złość cicha. Zuchwalstwem człek zawsze wygrywa, a milczenie na nic się nie zdało.
Dersław przerwał tłumacząc się zdradą Goworka, którego nazwał „grzybem”, narzekał na sędziego poznańskiego, na Działoszę, że raz się ozwawszy, wszyscy potem stali milczący.
Znowu więc męztwo wstąpiło w spiskujących, a dał go im Strasz, w którym zemsta tem się więcej rozżarzała, że jej zadość nie mógł uczynić.
Spytek liczył swych wiernych, Dersław na-