Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 226.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Goworek nie był zbyt bystrym, a trochę próżnym. Rozum, z którego słynął, w ciasnem się dosyć kółku obracał, młodzieży dawał się oszukiwać i wodzić. Byłe mu się kłaniano, naprzód go wysadzano i szanowano, niewiele dalej widział. Było to winą podeszłego wieku...
Piękny starzec z siwym włosem, patryarchalnej powierzchowności, z uśmiechem łagodnym, był młodym warchołom potrzebnym, jak pieczęć u pargaminu. Nadawał im wagę. Wodzili się więc z nim i tu się też posługiwać myśleli.
Usłyszawszy wyrok Spytka, który biskupa znać nie chciał, ni o nim wiedzieć, Goworek głową potrząsnął, jakby niebardzo to pochwalał.
Tymczasem Strasz wtrącił żywo.
— A nam co do biskupa? zechce przybyć na zgromadzenie, nie zaprzemy mu drogi, ale zapraszać go, niema obowiązku.
— Ja też tak sądzę — rozśmiał się Dersław — raz się nam z tych oków potrzeba uwolnić, aby u nas biskupi nie przewodzili. Dobry biskup w kościele, a tu świeckie sprawy...
Odchrząknął stary Goworek...
— Biskup nie biskup — rzekł — ale senator jest.
Nie słuchano go. Spytek tylko, lękając się go obrazić, coś mu do ucha szeptać zaczął, a staruszek usta zacisnąwszy, zamilkł.
Wiadomość o przybyciu Zbigniewa, w jednej