Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 200.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiał. Widziałem go jak stojąc na wozie, ręce podniósł i oczy sobie zakrył potem... Nie kusili się już o odzyskanie Orzelca...
Ale ja go stryjowi oddam, bramy zostawiłem otwarte, teraz gdy dobyłem z gniazda złote jaja!!
W Rytwianach grzywnom jego weselej będzie, niż pod zimną posadzką w orzeleckiej kaplicy.
I rzucał a śmiał się pan Dersław.
— Powiedzcież nie tęgom się ja spisał? nie dobrze postąpiłem? Szczuryby były grzywny rozniosły, a ja ich tak bardzo potrzebowałem...
— Powinszować — przerwał kłaniając się Kuropatwa — obłowiłeś się dobrze, będzie za co weselić przy pięknej Ofce! Wszystko to dobre, a jednak, gdybym ja na waszem miejscu był, nie cieszyłbym się bardzo. Ma arcybiskup pewnie dwa albo i trzykroć tyle co w kaplicy zakopał, i na krewniakach mu nie zbywa, musicie się ze spadkiem po nim pożegnać! Szkoda!
— Oh! com wziął to moje — śmiejąc się dodał Dersław — jutra człowiek niepewien, a starowina nie rozgłosi wypadku, bo mu wstyd będzie. Utrze się cała sprawa, i ja się z nim przejednam...
Wnoszono już misy, i Dersław się podniósł z siedzenia, przechodząc do stołu, do którego zapraszał gości.
Straszowi jeść się nie chciało, ale pić był gotów.