Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i chudą tylko jego postać dojrzał Dersław przypatrującą mu się pilnie, podpędził konia tuż, pochylił się i wykrzyknął.
— Upior czy żyw! Strasz...
— Jam jest, a zaprawdę nie wiem sam czym żywym czy upiorem, bo oto z grobu tego w sandomirskiej wieży się wydobyłem...
— Cóż tu robisz?
— Przybyłem do was!
— I w gospodzie stałeś! Zabieraj się z żywo na zamek do mnie... Ja cię odkarmię!!
Rozśmiał się i powtórzywszy — Bywaj rychło — konia ścisnął biegnąc ku zamkowi.
Strasz wnet rozbudził Kuropatwę, i kazawszy konie na zamek prowadzić, sami pieszo za Dersławem zdążali.
Zameczek był nowy prawie, mały, ale bardzo pięknie zbudowany. Znać w tem było rękę arcybiskupa, który co tylko czynił, wykonywał z myślą o przyszłości, i dbał, by dla oka było piękne.
Gotyckiej budowy, z komnatami nie nazbyt wielkiemi, ale pięknie zasklepionemi, malowanemi i złoconemi, wyglądał jak cacko, bo Dersław go dla siebie z przepychem przyozdobił.
Marnotrawny panicz nie żałował na to stryjowskich oszczędności, sam na nie pracować nie potrzebując.
Tam gdzie malowań nie było po ścianach, wspaniale okrywały je opony, a wszędzie gdziekol-