Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla swojego pana komorę jakąś oczyścili, wyrzucili z niej gospodarza, rupiecie jego, dwoje dzieci i właśnie na pościel siano nieśli, gdy Kuropatwa ze Straszem na próg wstępowali.
Przybyli rzucili się na siano. Strasz kazał podać podróżną baryłkę, bo był zmęczony i spragniony, a Jaszko mówić zaczął.
— Króla nie stało w samą porę, Zbyszek w drodze był do Bazylei...
— Tak — przerwał gwałtownie Strasz — właśnie miał z Koniecpolskim nazajutrz puścić się w podróż i bylibyśmy mieli prawdziwe bezkrólewie, gdy licho nadało, że go z Grodna goniec z wiadomością o śmierci króla napędził.
— Toć wiem — zawołał Kuropatwa.
— A tego nie wiesz, co chytry klecha uczynił. Ja ztamtąd jadę! — rzekł rzucając się po sianie Strasz. — Jednej godziny nie stracił. Śmierć króla, to na jego młyn woda! Małoletni królik, matka posłuszna... czego żądać więcej?
Zwołał natychmiast w Poznaniu zjazd ze swoich i uwinął się tak, że już tam, na razie, nie pytając Krakowian, bo on ich wszystkich ma w garści, ogłosili dziecko królem i naznaczyli dzień koronacyi!!
Strasz się zerwał z siana równemi nogami.
— Co mybyśmy byli warci, żebyśmy na to pozwolili? — krzyknął. — Zwołali oni zjazd do Poznania ze swoich, my się postaramy o inny,