Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 187.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Toś ty pewnie do Dersława jechał, czując w nim sprzymierzeńca? — zapytał.
— Nietylko z nim ale z djabłembym się związał dla pomsty! — krzyknął Strasz.
Krew mu chudą twarz zalała i stał się straszny namiętnością.
— Gdzież Dersław? W Orzelcu? — spytał.
— Mówią że w Orzelcu — odparł Kuropatwa chłodno. — I jam go szukał. My też myślimy z drugimi, o których pewnie wiesz, przeciw klechom i temu biskupowi, co tu nam na głowach chce kołki ciosać, wystąpić...
— Ja z wami! ja z wami! zmiłuj się Jaszko — namiętnie począł Strasz. — Dawajcie co robić! mówcie gdzie iść. Głowę poniosę... byle pomstę mieć.
Spokojniejszy Kuropatwa słuchał tych wybuchów dosyć obojętnie.
— Mnie się widzi, że my tu oba do tych Rytwian i do Dersława darmośmy się spieszyli — rzekł ciszej. — Juściż nie przeczę, pójdzie on z nami, ale tego człowieka prowadzić trzeba i...
To mówiąc obejrzał się Kuropatwa i dodał:
— Wnijdźmy gdzie pod dach, trzeba się rozmówić. Ty niedawno z wieży, tyle tylko wiesz, żeś zemsty głodny, a gdzie jej i jak szukać, nie obmyślałeś. Zdasz się nam i my tobie. Droga mi niepilna. Chodźmy gdzie do izby.
Ludzie Strasza, nawykli pewnie do tego, już