Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drogą tą właśnie jechał jak on zbrojny mężczyzna, kilka koni mając za sobą. Wydało się to może dziwnem patrzącemu, że z zamku, w którym pana nie było, wyjeżdżał ktoś pańsko dosyć i strojno.
Ten też najrzawszy zdala zbrojnego mężczyznę w gospodzie, wpatrywał się w niego jadąc, ale kroku nie przyspieszając. Oba byli siebie ciekawi.
Z zamku jadący miał butną i dziarską postać. Człek był młody jeszcze, ogorzały, rysów twarzy pospolitych, ale rycerskiego i zuchwałego wyrazu. Wąs mu się jeżył w górę, a oczy siwe, duże, lśniły odwagą.
Drgnął patrzący nań, rękę przyłożył do oczów. Właśnie tamtem, wolno jadąc się zbliżył.
Stojący przed gospodą zawołał nań głosem zmęczonym.
— Kuropatwa!...
Zatrzymał się powołany, oczy w niego wlepił i dodał:
— Jaszko z Łańcuchowa, służby powolne! a któż wy?
— Nie poznaliście mnie?
Kuropatwa głową pokręcił.
— Na Boga! Jan Strasz! ja jestem!... Jan Strasz.
Łańcuchowski pan stanął zdziwiony i zlazł z konia prędko.