Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dworzanie dziwnie spojrzeli po sobie, milczeli zrazu, nie wiedzieli spełna, czy odpowiadać mieli. Coś ich wstrzymywało.
— Gdzież jest? gdzie? mnie go na gwałt potrzeba!! — powtórzył nagle jeździec, którego koń dychał ledwie i rozparł się, jakby już dalej iść nie chciał.
Jeszcze dworzanie patrzeli po sobie, i zdawali się chcieć naradzać, gdy nieznajomy ów mąż, z wielką jakąś namiętnością konia zmusił, aby się zbliżył do stojących, natarł i groźnie wołać zaczął.
— Mówcież! Co wam gęby zamalowało! Pana waszego przyjacielem jestem nie wrogiem, widzieć go potrzebuję, muszę... Dobędę go, gdziebykolwiek był.
Domaganie się było tak natarczywe, że śmielszy z dwu, popatrzywszy na towarzysza, odparł wreszcie:
— Pan nasz w Orzelcu jest!
— W Orzelcu! — powtórzył, oczyma błędnemi wodząc do koła jeździec — w Orzelcu...
Spojrzał na konia swego, na tych co jechali za nim na szkapach równie zhasanych, i westchnął ciężko, mówiąc do siebie:
— Licho go do tego Orzelca poniosło!!
Ręką się chwycił za włosy, ramionami dźwignął i nie spojrzawszy nawet na dworzan, którzy mu się z nadzwyczajną przypatrywali cie-