Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Krakowie, spojrzawszy na swą starszą, znajdując ją smutną i bladą, pytał niespokojny co jej było?
Starsze panie jej, piastunki, dwór, spuszczały oczy, nie chcąc i nie umiejąc odpowiedzieć... Szeptali, że chorą była.
Wezwany mistrz Henryk, popatrzywszy na królewnę, zawyrokował, że to była choroba młodości, z której sam wiek ją uleczy. Wzrost nagły wycieńczył królewnę, dojrzewanie wyczerpało.
Ale stare kumoszki i złośliwe baby sądziły inaczej. Gdy królewna blednąć zaczęła, rumieńce gasnąć, kaszel suchy z piersi się dobywać, szeptały do uszu sobie: otruta!
Ten wyraz na wiatr wyrzeczony przez złośliwe usta, z potwarzy nazajutrz stał się prawdą, pewnością, dowiedzioną rzeczą. Wszakże pierwsze to wypowiedziały te, co tam najbliżej były, co najlepiej wiedzieć mogły.
A któż mógł zatruć królewskie dziecię, jeżeli nie ta, której potomstwu ono groziło odebraniem korony?
Mówiąc o truciźnie, nie ważono się mianować trucicielki, ale z ukosa, znacząco... spozierano w tę stronę, gdzie Rusinka mieszkała.
Księża wzdychając podszeptywali po łacinie: Is fecit cui prodest.
Nikt się nie spytał, czy posądzenie było na