Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sędziego o miłosierdzie tylko prosić. Stracił postawę, głos, butę, drżał i oczów podnieść nie śmiał.
Na drodze, gdy z bratem na zamek szli, Hincza go spotkał, jakby umyślnie i drwiąco mu się pokłonił.
— Jeżeli pochlebiacie sobie — krzyknął — że odszczekaniem z pod ławy, jak Gniewosz z Dolewicz, zbędziecie się strasznej kary, mylicie się srodze!! Musicie zakosztować tego, co my z łaski waszej cierpieliśmy!
Świadczyli przed sądem z kolei, sam ochmistrz Malski, potem inni, że Strasz wieści kłamliwe po Krakowie rozsiewał, przed ludźmi dworskimi królowę czernił... Wiadomo też było wszystkim, bo sam książę Witold tego nie taił, że do niego Strasz jeździł do Wilna, oskarżając królowę, i z naprawy jego książe przed królem obwinił ją.
Wszyscy zgodnie zeznawali to na Strasza.
Winowajca na obronę swą nie umiał powiedzieć nic więcej nad to, że o niczem nie wie, że nie skarżył, że nie mówił nic.
Wszystkiego się zapierał.
Gdy świadkowie skończyli, Strasz nie mogąc więcej, podniósłszy prawicę, wyzywać ich począł na rękę, na sąd boży.
Lecz sądy te już nie były w obyczaju, i Hincza pierwszy odparł butnie.