Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powstrzymać go nie było podobna, a czyniło mu to taką przyjemność, iż żal brał go jej pozbawiać.
Dzień już był do drogi wyznaczony, gdy Jagiełło zażądał koniecznie pożegnać brata, który sam do niego przyjść nie chciał. Wziąwszy więc z sobą Drzewickiego, Tęczyńskiego i trochę ludzi, pojechał do Gastoldowego dworu.
Tu po całych dniach i nocach biesiadowano, i jeżeli kniaź był w domu, zawsze, o wszelkiej godzinie, zastać go było można za stołem z podpiłymi bojarami, przy misach i dzbanach.
Nieinaczej też znalazł go Jagiełło. Widząc go wchodzącego kniaź nawet nie raczył powstać, bojary tylko ruszyły się z czołobitnością.
Świdrygiełło był dosyć dobrej myśli, choć się jej dowierzać nie godziło. Począł do króla wołać zdala.
— Jedziesz już! to jedź... jedź, a nie okłamuj mnie, żem ja cię tu męczył i w niewoli trzymał. Nic ci się nie stało, cały jesteś, powracasz do żony... Z innym człowiekiem, nie zemną, nie takby ci łatwo poszło.
Król mu wtedy, przysiadłszy na ławie, dziękując za dary, łagodnie rady dawać zaczął, aby Polaków i tak już rozdrażnionych nie jątrzył, a z królestwem i z nim wiernie trzymał.
— Mam ja swój rozum, ty mnie nie ucz — przerwał mu Świdrygiełło — będę wiedział co