Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to potem na poboiszczu modlił się nad nimi i płakał. Lachy i Niemcy gdzieś go w mleku ugotowali... Ja! jabym na trupy patrząc skakał, radował się i nogami ich kopał!
Prowadził tak dalej rozmowę Olszański, iż Świdrygiełły nie nawracał, ani go uśmierzał, a pytał tylko czy się nagotował na to, co go czeka i obawiał się dla niego wojny... Tem go więcej podrażnił i poruszył, niżby sprzeciwiając się i grożąc mógł rozjątrzyć.
Spokojnie a zgodliwie Świdrygiełło nie umiał rozprawiać. Nie było prawie dnia, by przy stole któremu ze swoich, gdy wszyscy się napili, nożem nie cisnął i nie opoliczkował. Tu z kniaziem Siemionem kłótnia była nie możliwa, a dojadł mu tem, że wciąż przypominał, iż do wojny gotów nie będąc, rwał się do niej. Ponieważ Holszański z Rusi jechał, a Świdrygiełło obawiał się Zygmunta Starodubowskiego, brata Witoldowego, aby się ten o spuściznę po nim nie upominał, o zagarnięte z Trokach skarby, zwrócił nagle rozmowę na niego i pytać począł, czy o nim nie słyszał.
— Zygmunt Kiejstutowicz na swojej dzielnicy siedzi tyle lat spokojnie — rzekł Holszański — że o nim ludzie zapomnieli. Nic nie słychać! O niego nie macie się co troskać. Choć to Witoldów brat, ale on nigdy równym mu nie był.