Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Polacy się także do wojny tak rychło nie przysposobią — mówił dalej kniaź — ja ich znam! Oni dużo gadać muszą i radzić, kłócić się i sporzyć, nim co postanowią. Wojska u nich teraz dużo nie ma... a ja im na kark Krzyżaków puszczę...
Rozśmiał się zmrużając oko.
— To prawda — spokojnie rzekł Holszański — a no im o cześć chodzi, o starego króla trzymanego w niewoli. Cały świat wie, sromać się muszą... Co ludzie powiedzą, gdyby hosudara swego nie bronili?
Tyle im lat panuje!
— Mów, oni jemu, a nie on im! — krzyknął Świdrygiełło.
— Właśnie za to go lubią i kochają — odparł Holszański. — U nas na Rusi obyczaj inny i ludzie. Miękkiego pana nie znoszą, bo sami twardzi są, a Lachy wykrętne i gładkie, żelaznej ręki nad sobą nie znoszą... Jagiełło im miły... W Polsce, słyszę, wre i gotuje się...
Świdrygiełło przysłuchiwał się coraz baczniej, miał już ochotę posądzać Siemiona, że mógł być posłany w sprawie Jagiełły, gdy ten dodał.
— Podole wy wszakże trzymacie? Tam trzeba mocno zamki wiernemi obsadzić. Chcecie ludzi pewnych, dam wam moich Rusinów?
Świdrygiełłę ofiara ta ujęła znowu i rozproszyła posądzenie.