Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i szalonym? — westchnął Drzewicki. — Siły nie mamy. Chyba Bóg.
— Pewnie Bóg, Bóg pomoże — wtrącił Tęczyński — ale my też o sobie myśleć musimy, bo nim odsiecz nadciągnie, po nas tu tylko kości zostaną.
Obejrzał się do koła. Było ich w izbie z dziesiątek urzędników, komorników i różnej służby królewskiej, wszystko ludzie wyprobowani i wierni.
Położył palec na ustach i powoławszy ich do kupy, szeptać zaczął.
— Serca nam nie zabraknie, tu jedyny ratunek w męztwie.
Krótko powiem, tego wściekłego człowieka potrzeba się pozbyć. Choć trzyma z nim dużo ludzi, więcej ze strachu niż z miłości, więcej dla grosza niż dla niego. Jak go zdusimy, nikt po nim płakać nie będzie.
Wpadnie tak jeszcze raz, jak oto dziś na króla, co tu długo myśleć, jedni z tyłu drogę zaprą, drudzy się z tulichami nań rzucą i nim krzyknie, zgładzimy go.
Innej rady niema! niema! — gorączkowo powtarzał Tęczyński.
Mężyk i inni słuchali nie okazując bynajmniej ani zdziwienia, ani oburzenia. Owszem zdawali