Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jagiełło i tem się uradował.
— Widzicie! widzicie! — rzekł do swoich — albo nie mówiłem? Serce w tym człowieku dobre, krew tylko gorąca, a jeszcze ją tym miodem podlewa, aby się więcej rozpalała... Teraz on zaraz będzie inny.
Tymczasem Męzyk w drugiej izbie, swoim po cichu opowiadał, jak go z tym pierścieniem przyjęto.
Siedział Świdrygiełło ze swoimi za stołem i pił, stół pięściami tłukąc, otoczony pijanymi, jak on, którzy każdemu jego słowu pokłonami, śmiechami, okrzykami i biciem w dłonie wtórowali.
Zobaczywszy Mężyka we drzwiach, zawołał namarszczony.
— A ten Lach, psia wiara czego tu lezie?
Dąbrowa wtedy pokłoniwszy się, począł żwawo poselstwo sprawiać i położył pierścień przed kniaziem. Zobaczywszy go, ujął się w boki Świdrygiełło i począł się zanosić ze śmiechu.
— Co to ja, baba? żeby mi pierścień z oczkiem słał? — zakrzyczał. — Albo to ja potrzebuję, ażeby mi ten dziad Litwę dawał, kiedym ja ją już wziął?
Mężyk stał, sądząc że mu opamiętawszy się, choć jakie słowo poczciwe da dla króla, ale się nie doczekał nic, oprócz gorzkiego szyderstwa.
Spytał co ma królowi odnieść.