Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mek spędzonej, było takie, iż równało się oblężeniu.
Od pogrzebu Witolda Świdrygiełło jawnie wszelką władzę pochwycił, względem króla i Polaków znajdując się tak, jak gdyby ich wyzywał i chciał drażnić. Służba jego i Rusini zapowiadali w głos, że ztąd i noga Lachów nie ujdzie.
Na gardło im zdala pokazywali.
Na rozum i pomiarkowanie Świdrygiełły, wcale rachować nie było można.
Przez pół dnia bywał pijany, a nagłe zawładnięcie skarbami ogromnemi, które po Witoldzie pozostały, ludzie do niego garnący się zewsząd, urzędnicy i bojarowie, którzy w nadziei nagród poddawali mu się i kłaniali, wbili go w pychę niezmierną.
On i jego Rusini w oczy szydzili z Jagiełły, z Polaków i umyślnie zbliżali się aż pod okna i sieni, aby ich wyzywać i łajać.
Jeden Jagiełło pochlebiał sobie, że ułagodzić go i zagodzić potrafi; dwór się nie łudził, czując że czeka niewola lub co gorszego jeszcze.
Jedno słowo i mała bójka mogła napaść i rzeź wywołać.
Oczekiwano na powrót posłanego z pierścieniem Mężyka, który nierychło się przywlókł i królowi powiedział tylko krótko, że kniaziowi do rąk pierścień oddał, za który on sam miał przyjść dziękować.