Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ry odgrywał jakby panującego i udzielnego książęcia rolę, kniaziowie ruscy: moskiewski, twerscy, odojewski i inni, zastęp ogrmony kniaziów i bojarów, tatarskie straże... tłumy bojarów litewskich witały króla.
Witold występował po monarszemu, a choć nie rozrzucał i nie trwonił, jak Jagiełło, tam gdzie trzeba było okazać swą możność, sypał chętnie i miał z czego. Skarb jego był zawsze pełen.
Przy biciu dzwonów, wrzawie trąb, piszczałek i bębnów, wjechał na zamek wileński król, uradowany, wesół, przyjmowany poszanowaniem i sercem wielkiem.
Jego i towarzyszących mu panów polskich, ugaszczano i podejmowano od granicy... ale z wyjątkiem biskupa Zbigniewa. O tem wiedzieć nie chciano. Jak łatwo było przewidzieć, solą w oku Witoldowi stał się biskup. Starano się zapominać o nim, nie znać go, omijać... nie liczono wcale do orszaku, jechał o własnym koszcie.
Wszystkich oprócz niego przyjmowano, chociaż ten... zaniedbany, był tu w istocie najpierwszym i... znaczył więcej nad samego króla.
Pierwszego dnia o niczem mowy nie było, domyślać się tylko kazano, że koronacya się gotuje... Nazajutrz, zapomniawszy o tem, co Małdrzyk obiecywał, że o koronie mowy już nie