Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żnemi, tak, że naprzód o kijach począł chodzić po izbie, potem już o jednym tylko, naostatek i bez niego.
Słaby jednak był i na twarzy bardzo zmieniony. Rumieniec i barwa młoda nigdy mu już nie powróciły, a pozostała cera więzienna, podobna do koloru tych murów, w których długo siedział zamknięty.
Powróciwszy do sił cokolwiek, przypomniał sobie Hincza, co niegdyś mówił, iż póty spokojnym nie będzie, aż do tej samej wieży w Chęcinach Strasza nie rzuci...
Ale daleko do tego było jeszcze. Na dwór się pokazać, choć cokolwiek pozdrowiał, nie godziło mu się. Brat go więc zabrał na wieś, aby świeże, zdrowe powietrze gór i lasów go orzeźwiło... A choć nigdy do pierwszej mocy i zdrowia Hincza nie wrócił, już i na konia mógł siąść i nogi mu obrzęknięte odeszły.
Pozostało tylko to, że byle na słotę i wilgoć się zbierało, w kościach go łupać i rwać poczynało tak, że czasu lata z sianokosem i żniwami na niego się oglądano, a był znak pewny, gdy stękać zaczął, że ulewa za pasem.
Król długi czas Kraków omijał, choć pragnął zajechać, aby synów widzieć, a z królową znowu zacząć żyć po bożemu — wstyd go a obawa jakaś brała.
Wiedział, że jużci przy pierwszem spotkaniu