Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 011.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i oprawna w okuciu sadzonem kamieniami, emaljami ozdobna księga.
Ten pusty klęcznik oczekujący razem z ludźmi na winowajcę, mówił grozą jakąś, smutny był jak trumna, zdawał się katafalkiem, na którym ona złożoną być miała.
Oczy siedzących w koło od drzwi dotychczas zapartych, zwracały się ku niemu, na krzyż, na ewangelią, i zdawały się zachodzić łzami. To znamię zbawienia miałoli być przebaczenia godłem czy potępienia??
Ciche kroki, powolnym pochodem, jakby orszak pogrzebowy się zbliżał, zaszemrały od strony drzwi wielkich — drgnęli wszyscy i poruszyli się niespokojni. Podwoje jakaś ręka niewidzialna rozwarła szeroko, a za niemi ukazał się szereg postaci, na których czele z majestatem królowej, nie z pokorą oskarżonej, szła Sonka cała w szatach ciemnych, w rąbkach czarnych, jak wdowa. Zasłona na pół przejrzysta od czoła zwieszona, okrywała ją całą. Szła spokojna, mężna, śmiała.
Nie była to już ta świeża, piękna, wesoła, z oczyma ognistemi Sonka, którą Jagiełło poślubił w Nowogródku, ani ta pani szczęściem rozkwitła, co przyjmowała królowę rzymską na koronacji, ani ta matka dumna synem pierwszym, którego papież i królowie do chrztu nieśli, ale niewiasta przedwcześnie zbolała, zmężniała, smutna jak noc, a spokojna i odważna.