Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 187.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki, co bieliznę prały, właśnie ją na słońce wieszały, bo wiosenny wiatr i słońce, choć twarz ludzką opala, płótno bieli. Wtém Hela stara spojrzała ku lasowi.
— Aj! — krzyknęła — patrzajcie! patrzajcie! oto tam konny leci ku horodyszczu jak szalony. — Patrzcie, na szyi się uwiesił koniowi i czwałem go pędzi. — A! pewnie z bitwy uszedł — i nasi rozbici!
Krzyknęły dziewczęta wszystkie:
— A! nasi rozbici.
— Nasi rozbici! — rozległo się po horodyszczu i od ostrokołów, porzucawszy płótno, leciały dziewczęta na wyżki, wołając:
— Nasi rozbici!
Na przestraszonych spadł okrzyk niewieści jak piorun. Nikt nie pytał zkąd to wzięły, łamali ręce wszyscy, krzycząc i zawodząc żałośliwie:
— Rozbici! rozbici nasi!
I biegli ku wrotom jedni, nad wrota drudzy, a patrzali.
W dolinie, na koniu pomykał jeździec, a zoczywszy tych, co na wałach stali, ręką im począł dawać znaki, konia popędzał co żywo... Zbladł stary Belina...
Na całém zamczysku cisza, tylko łkanie słychać i płacz tłumiony. Jeździec leci, zbliża się. — Stary Belina syna w nim poznał i Bogu podziękował, że choć on żyw powraca.