Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niósł ją ku niej milczący. Przez złocistą jej główkę powitali się po długiem niewidzeniu ze łzami.
Lorka wcale nie zmieszana, bo jej tam już wiele o tej cioci mówiono, trzepocząc się na ręku ojca, puściła kwiatki i wyciągnęła ku niej dłonie.
W tem Eljasz uradowany, promienisty, otworzył drzwi wołając:
— Pani wie! pan Honory z Konopnicy przyjechał.
Biegli tedy naprzeciw siebie, a Laura podążyła jeszcze schwycić ich wychodzących z ogródka i nim przywitała Honorego, wzięła na ręce Lorkę śmiejącą się i już jakby starą, a dobrą znajomą.
Radość to była pomieszana ze łzami, lecz wielka radość w Borowcach... radość poważna, nie młodzieńcza, nie marząca — lecz pomna losów tej ziemi, na której wszystko jest chwilą, mgnieniem... błyskiem tylko.
Honory został na tydzień, na dwa, bo go dziecię nie chciało puścić od siebie, a Laura nie oddawała dziecka, i tak je potrafiła przywiązać, popsuć i zbałamucić, że do starego nawet dziada powracać nie chciało, ale nakazywało, by dziad tu do Borowiec do niej przybył.
W jakiej postaci dawna miłość wróciła tym dwom sercom po latach wielu, czy tak świeżą, gorącą, szaloną jak była pierwsza, czy silniejszą choć mniej głośną i jawną? Któż to wyważyć i obliczyć potrafi?... Bywały chwile, w których oboje zdawali się odżywać młodością, — i godziny smutku jakiegoś, jakby trwogi.
Ani Honory nie śmiał się o rękę jej upomnieć, ani ona najmniejszem wspomnieniem przeszłości możliwość zbliżenia się wywołać. Jak brat i siostra byli z sobą. Dobek w końcu z jakimś niepokojem począł