Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 232.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uderzył się szlachcic po czole, że się tak nietrafnie znalazł.
— A! przebaczy mi pani, żem się niepotrzebnie wygadał, gdyż widzę, że wiadomość o tem, do niej nie doszła. Wolałbym był milczeć.
— Jednakże raz już począwszy, chciej mnie pan wywieść z niepewności. Nie pisano mi nic... Cóż się stało w Konopnicy?
— A! to te, proszę pani, biedactwo, ta poczciwa Zośka Bułhakówna... Bóg wie co to było, szkarlatyny dostała, snadź zaziębili czy coś... i umarła, osierociwszy biedaka męża z małem dzieciątkiem.
Laura zbladła i załamała ręce.
— A! mój Boże! zawołała drżąca. Kiedyż się to stało?
— Z miesiąc pewnie będzie temu... Odprowadziliśmy ją na wieczny spoczynek, tę miłą mrówkę naszą, bo to było skromne, dobre, łagodne, ale Pan Bóg takich istot długo na ziemi nie chowa.
Wszyscy przytomni zauważyli, iż Laura przejęta mocno tą wiadomością, wymówiła się od obiadu, poszła do swoich pokojów, przeprosiła gości i Tyszcze zwierzyła gospodarstwo. Szlachcic sobie długiego języka darować nie mógł. Był najpewniejszy, że tu już wiadomość ta od dawna przed nim doszła. Dopiero w kilka dni potem przyjechał od chorążego posłaniec z listem, potwierdzający powieść dzierżawcy. Chorąży zapisał cały arkusz o tej swej drogiej Zosi i o Honorym, o którego się obawiał.
Od samego Honorego nie otrzymała Laura ani słowa. Odpisała też staremu ojcu ze współczuciem serdecznem, dodając, iż bardzoby była szczęśliwą, gdyby