Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 222.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i nie meldując się, przebojem weszła do dworku, na głos wołając: Gdzież ta moja czarodziejka?
Laura wyszła zaraz, ale poważna, chłodna, i na pierwsze wejrzenie okazująca, że się uśmiechem spóźnionym ująć nie da. Przyjęła panią Wiską niezmiernie grzecznie, ale tak zimno i zdala się trzymając, że znająca ludzi i świat pani, zrozumiała, iż zbliżyć się już będzie bardzo trudno. Ton rozmowy zaczętej poufale, żartobliwie, przeszedł zaraz w niezmiernie poważny, a wspomnienia pierwszej bytności Laura przyjęła milczeniem... Kasztelanowa nie chcąc okazać się urażoną, bawiła dosyć długo. Przy niej nadjechał hr. Artur, którego Laura przyjęła cieplej, uprzejmiej, ale zawsze tak, ażeby mu próżnej nie dawać nadziei, że stosunki przedłużać się mogą. Oświadczyła obojgu, iż wyjeżdża z dziadem dla odwiedzenia go i poznania rodziny, a potem wraca na wieś i tam stale zamieszkać zamierza.
Tłuściuchna pani gorąco przeciwko temu protestowała; podziękowała Laura, dodając, iż jej postanowienie było niewzruszonem...
Zaledwie ci państwo żegnając ją bardzo czule, odjechali, gdy pompatyczny ekwipaż pana hetmana zajechał przed dworek, a on sam wystrojony jak laleczka, uśmiechnięty, z gracją stawiając nogi po niepewnych tarciczkach, które przechodzić było potrzeba, wsunął się do pokoju... Za nim szedł Georges, smutny, wzdychający i przewracający oczyma... Obu Laura witała wesoło, i rozmowa świetnie się rozpoczęła... Cóż, gdy dla hetmana ten dworek, sufit, ta podłoga, kanapa okryta perkalem, wytarte krzesła... były czemś tak niezwyczajnem, iż patrząc na nie tracił dowcip... plą-