Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 220.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaka ty jesteś rozumna! rzekł, anim się spodziewał, choć wiedziałem, że ci nie zbywa na oleju... Ziemia to grunt. Kto ją ma pod nogami, bezpieczny... ale sobie zostawić trzeba coś zawsze, żeby ten chleb solić czem było... Tylko, moja panno, jak ty tam wysiedzisz w tej dziurze?
Laura aż krzyknęła z oburzenia.
— A! proszęż mi tak Borowiec nie nazywać... jabym ich za żadne w świecie inne dobra nie dała. Żyłam tam z ojcem, byliśmy szczęśliwi... wszystkie tam wspomnienia moje... tam mi najlepiej, tam czuję się w domu... Na cóż mi szukać cudzych Bogów?
— Ale, bo ja ciebie wydać za mąż muszę, moja panno — przerwał wojewoda... tak nie może być! Szmat ziemi będziesz miała i cóż nam potem? Jak to się człowiekowi uczciwemu dostanie... skorzysta i kraj...
— Wolałabym się, kochany dziaduniu, ziemi wyrzec niż ślubować bez serca i iść za mąż z obowiązku... przerwała Laura.
Dziad na nią popatrzał i czmychnął.
— Prawdę asińdźka mówisz, że jesteś uparta. No! ale to ci przejdzie! Musiał ci jakiś drab nieszczęsny wpaść w oko i serce, i zdaje ci się, że takiego drugiego na świecie nie ma... A! zobaczysz!
— Zgoda więc — kochany dziadku, tylko mi takiego draba dajcie, żebym go przyjąć mogła... z dobrą i nieprzymuszoną wolą...
— Znajdzie się! rzekł wojewoda, tylko nie trzeba się w kąt chować...
— Niech-że on mnie szuka, nie ja jego! dodała Laura...
Wojewoda ruszył się jakby chciał wstawać. Czekaj