Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 218.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Laura smutno się uśmiechnęła — i głową potrzęsła. O! nie, rzekła, nie spodziewam się, abym tak prędko skończyła moją żałobę, po tem wszystkiem com straciła... Zostanę sobie starą panną, grymaśnicą, będę hodować kanarki, sadzić kwiatki i dumać na ruinach... Możesz być poetyczniejsze życie?
Honory już nie śmiał się odezwać, wyczekiwał z razu innego pożegnania, sądząc, że się Basia Tyszkówna oddali, lecz ta pozostała do końca i chorążyc ucałowawszy podaną mu rękę, wyszedł...
Laura skinęła nań jeszcze z okna śląc mu ostatnie pożegnanie, odwrócił się, stanął jakby chciał wrócić, ręką dała mu znak, że jechać powinien i odeszła...
Honory tegoż dnia odjechał.
W tydzień potem przybył wojewoda z nieodstępnymi hajdukami, stękając na pedogrę.
— No, rzekł do Laury, przywożę ja aśińdźce zwrót Borowiec... oddano ci je, a ja opiekunem jestem z panem Tyszką. Teraz, rozmówmy się, co począć myślisz?
Laura chciała przerwać, wojewoda ręką dał znak, że chce mówić dalej.
— Powiedziałbym asińdźce siedź w mieście, gdyby dla kogokolwiek miasto zdrowem było, tembardziej dla was, coście do ciszy wiejskiej przywykli. W tych Borowcach się zamknąć znowu — niepodobna, zasuszysz się i zestarzejesz z nudy...
Laura chciała jeszcze raz mówić, wojewoda nie dopuścił. Ale czekaj-że, powiesz co chcesz tylko ja po starszeństwie, pierwszy mam głos...
— Prosiłbym asińdźki do mnie, a no, Jadwisia nie, dalipan za mąż nie wyjdzie, boś i ładniejsza i bogat-