Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciego chcecie wpędzić w matnię... żebym głową nałożył?
— Rotmistrzu! jam niewinna! zawołała Dobkowa. Za całą odpowiedź Poręba spojrzał, uśmiechnął się i ramionami zżymnął.
— Idź! dam jej co chce, zabieraj ją i wywieź precz... jak najdalej, za granicę, za świat...
— A co ręczy, że pieniądze straciwszy, nie wróci? zapytał Poręba, jabym to paskustwo zdeptał... ale plugawa rzecz...
Do drzwi z drugiej strony zaczęła się dobijać Lassy, rotmistrz i Dobkowa weszli razem.
— Cóżeś to asani z siebie za monstrum zrobiła? począł rotmistrz zobaczywszy ją, a to istny djabeł!
Lassy spojrzała groźno...
— Mów, czego chcesz? ile? przerwała starościna, nie ma czasu do stracenia. Rotmistrz waćpanią do granicy odstawi.
— A no, dobrze, choć w takiem towarzystwie niebardzo miłą odbędę przejażdżkę, ale to asani muszę powiedzieć, że gdybyś tu jeszcze raz powróciła to, słowo daję, zduszę...
Lassy krzyknęła odskakując od niego.
— Mów, czego chcesz? powtarzała Dobkowa.
— Nie powiem nic! nie ruszę się! dopóki ten człowiek nie odejdzie, odparła Lassy.
Stali wszyscy, przybyła odsuwała się z obawą od rotmistrza coraz dalej, a w Porębie rosła złość niema widocznie, żyły mu nabrzmiewały na czole i oczy czerwieniały... Starościna powtarzała: mów czego chcesz...
— Ja od tysiąca dukatów nie ruszę i na drogę musicie dać... ja się dla was poświęciłam...