Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 210.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widzisz, byłam zmuszoną przybyć sama, mamy przecie z sobą rachunki?
Starościnie słów brakło...
— Ale czegóż jeszcze chcesz odemnie, przeklęta! zawołała zrywając się w końcu, czego? za co? Litując się nad tobą posyłałam co mogłam... nie mogę więcej, ja sama nie mam...
— Ty musisz mieć, przystępując bliżej z gniewem poczęła Lassy. Jak ty mi śmiesz mówić, żeś się litowała nademną, żeś mi dawała może z łaski? Ja się poświęciłam dla ciebie... ja mam prawo do wszystkiego co wzięłaś po nim... Jakto? zapomniałaś więc tego wieczoru? Nie wiesz o niczem? niewinna istoto? A któż to mnie pchnął w tę przepaść? dla kogo ja to zrobiłam? przez kogo cierpię? Ty teraz nic, nic nie wiesz?
— Jam cię nie posyłała ani namawiała do tego? zawołała Dobkowa...
— A któż-to powtarzał mi ciągle, dałabym coby kto chciał, byle mnie od tego człowieka uwolniono! Cóż to znaczyć miało?.. Wszak mówiłam ci, że to zrobię! wszak widziałaś, gdym szła i z czem tam poszłam?
— Cicho! na Boga! cicho! przerwała Dobkowa, czego chcesz!
— Pieniędzy! pieniędzy! złota twego! najęłaś mnie, płać! Ja się nie pytam, masz czy nie, pieniądze lub życie...
Dobkowa padła powtórnie na krzesło, łamiąc ręce, oczyma obłąkanemi wodziła po pokoju, nie widząc jak się od tego straszydła odkupić. Za każdym jej ruchem, Lassy podbiegała, nacierała, bojąc się, by jej nie uszła.