Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Takeście mnie nakarmili waszemi historjami, żem o głodzie zapomniał...
— Myśmy też nie jedli, odezwał się Tyszko, ale moja Basia pana wojewody na obiad nie chce...
— Dla czego? czy po żołądku miarkując, boi się, bym jej nie objadł?
— To nie, rzekł Tyszko, ale nasz stół nie dla wojewody...
— A cóż wy myślicie, że ja w domu jadam? do pulpetów nie nawykłem, bigos, kiełbasa, kasza, kapuśniak, barszcz... to moje najulubieńsze, a mam takiego kopcidyma w domu, że często tylko na dwie osoby gotuje: dla psa i dla siebie... Ale ja tam o to nie dbam. Jeśli macie jaki kawałek mięsa, to mi dajcie; nie, to taki kędyś trzeba szukać, żeby grzeszną duszę posilić.
Basia się tedy rada nie rada, musiała około obiadu zakrzątnąć. Obiad ten bliżej wszystkich zapoznał z sobą, a szczególniej Laurę z jej dziadkiem, któremu dziewczę ze swą prostotą i śmiałością wielce się podobało. Zwracał też uwagę na każdy jej ruch i słowo, a że mimowolnie czyniła jakąś wzmiankę o swej ucieczce z Borowiec, o obejściu się macochy, o swych przygodach w Warszawie, mocno zaciekawiony wojewoda, dopomniał się szczegółów tej podróży i pobytu.
Laura miała to przekonanie, iż z niczem się przed starym taić nie powinna. Rozpoczęła więc od wyjazdu swego, ucieczki, odwiedzin u hetmana, potem opowiedziała o przybyciu do Warszawy, poznaniu kasztelanowej, występie w Powązkach, słowem o wszystkiem, nawet najmniejszych nie tając szczegółów. Wojewoda, choć był głodny i zajadał smaczno proste potrawy