Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 187.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bisz... Tyś bankrut! zawołał głosem podniesionym, marnotrawca! nie masz czem płacić!
— Panie wojewodo! krzyknął porywając się Teper.
— Nie krzycz, bo się ciebie nie zlęknę! dodał pedogryk. Ja, oprócz Pana Boga, nie boję się nikogo, nawet śmierci! Taką mam naturę!
Teper chwycił nabrzmiałe ręce wojewody zmieniając głos.
— Panie, zawołał, ja mam dzieci, rodzinę, mnie moja poczciwa sława droga...
— O! o! sława! przerwał wojewoda, a czemużeś ją nie tam mieścił gdzie ona powinna być? Dla czegoś chciał pana udawać, do czego cię Pan Bóg nie stworzył? A wdowy i sieroty, które chleba pozbawiasz?
Bankier upadł na krzesło.
— Ja muszę być bez litości, kończył stary wojewoda, bo ja tu reprezentuję chwilowo, niegodny robak, sprawiedliwość bożą, i po tom tylko przyszedł, aby wyrok jej spełnił się prędzej... A oto patrz, ocaliłem sieroce mienie, które już było w progu twoim... Staszek... daj mi rękę, wstając z trudnością zawołał wojewoda, i nakładając czapkę a nie patrząc już na odrętwiałego bankiera dodał: Nie ma tu co robić, — póki czas, należy ogłosić, żeś bankrut! Żadne łzy mnie nie ubłagają... Tyszko — dodał — ja pojadę do ciebie, na piszesz mi co potrzeba i zaniesiesz do księży pijarów, aby mi zaraz wydrukowali.
Nie oglądając się już nawet, wojewoda z pomocą hajduka wywlókł się za próg, gdzie nań czekała kolasa... Dwóch hajduków wniosło go do niej, a choć zostało miejsca szczupło, kazał koniecznie Tyszce siąść przy sobie.