Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Choćby do samego djabła, a ja mosterdzieju ztąd nie ruszam, póki rezolucji nie będzie.
— Ale biuro się zamyka...
— Gdyby się zamknęło niepotrzebnie, to moi hajducy wam drzwi wyłamią, odparł wojewoda, jam człek uparty.
Słysząc ten spór wszyscy pracujący w dalszych pokojach zbliżyli się z piórami w rękach i za uszami, tak, że drzwi całe zajęli. Elegant bladł i pocił się.
— Poszlej acan jednego z tych gryzipiórków, rzekł wojewoda do barona Tepera, i każ mu powiedzieć odemnie, że ja tu siedzę a z miejsca się nie ruszam, dopók mi moich pięciu tysięcy nie zapłaci... a żadnym Jurym jak rak świśnie, i odkładką nie dam się wyruszyć. Co u kata! bankier, który kiepskich pięciu tysięcy dukatów nie może zapłacić... to łapserdak!
Elegant był oburzony, krew mu biła do głowy, porwał kapelusz i w passji zawołał:
— Jadę sam! ale pan wojewoda żałować będzie słów wyrzeczonych...
— Ja nigdy ani słów wyrzeczonych, ani pieniędzy wyrzuconych nie żałuję, rozumiesz acan! stukając pięścią o stół krzyknął wojewoda... A zwijaj mi się prędko, bom nie jadł...
M. Louis wybiegł jak z procy lecąc... Wojewoda sapał okrutnie. Hajdukowi kazał sobie szukać stołeczka pod chorą nogę, rozłożył się na kanapie i stękał. W pokojach dalszych gdzie pracowała młodzież, cichość była uroczysta, powoli wracano do stolików.
Upłynęło zaledwie kilka minut, gdy trzy osoby weszły do tegoż pokoju... Był to pan Tyszko, pan Honory i stary Eljasz.