Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Był, i właśnie...
— Nieznośny stary... Traci na tę Karolinę, a my musimy głód cierpieć!
Elegant się rozśmiał.
— Czyż głód?
— Naturalnie, że głodem to nazywam, bo kogo wychowano do pewnych wygód, należy mu ich dostarczać, c’est strictement logique! A więc?
— Dziś, słowo daję, nie mogę!
— Cóż ja pocznę? biorę cię za sędziego, dług honorowy!
— Trzeba się udać do ojca.
— Gdzie ja go znajdę? Lata po mieście, oddaje wizyty... Wiesz, daje wielkie śniadanie...
Elegant nie odpowiadając stał w miejscu dosyć znudzony.
— Więc jakże będzie?...
— Nie mogę...
— Niechże cię kaduk porwie! krzyknął wybiegając młodzieniec, trzasnąwszy drzwiami za sobą.
Przez okno elegant popatrzał tylko i ziewnął.
Godzina obiadu jego na Tłomackiem zbliżała się, chciał bardzo wyjść z tego nudnego biura od ciężkiej nad miarę pracy... a coś go tu jeszcze snadź przytrzymywało. Naostatek znudzony brał się już do kapelusza, gdy znowu zaturkotało. Powóz podobny do Teperowskiego, w którym siedział mężczyzna i młoda, nieładna, lecz bardzo wykwintnie ubrana, mała, zręczna i ruchawa kobiecina, zatrzymał się przed zamkiem znowu. Na twarzy eleganta znać było, że żałował tego, iż się nie wyniósł zawczasu. Chciał nawet wybiedz i skryć się w sieni, gdy wpadł młody mężczyzna