Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To ich otną! facjendarze podadzą im inwentarz przesadny, na grunt nikt nie zjedzie, pochwycą pieniądze i na tem się skończy... Waćpan powiadasz, że to tam jedna panna ma wszystko w ręku? Czyż nie ma opiekuna? czy nie ma krewnych? doradców? Około tychby chodzić trzeba, żeby — w interesie ludzkości, nie dać jej uczynić krzywdy.
— Tak! tak! w interesie ludzkości, powtórzył niepoczesny jegomość; ja też to w ten sposób im mówiłem... Rzecz jeszcze nie zdecydowana, ale dziś pewnie się rozstrzygnie.
— Od kogoż to zależy?
— Jest tam pewny dziwak, Tyszko... jest archiwista regent... także niejasna figura — i — młody krewniak panny Dobkówny z Konopnicy... Ale podobno sama tam panna wyrokuje... choć jeszcze bardzo młodziuchna, a mówią, energiczna i rozumna.
— Tego Dobka co to go otruto...
— Córka... tak, rzekł niepoczesny, piękna bardzo panna... Szczęśliwy kawaler co jej rączkę pochwyci... Parę miljonów w złocie... i osoba urody wielkiej a rozumu szczególnego.
— Któż im dobra stręczy? zapytał niecierpliwie elegant; to chyba nieprzyjaciel. Któż teraz kupuje ziemię?
— Wszystko im to mówiłem, iż ziemia na nic, że teraz przemysł, mości dobrodzieju, grunt, banki, giełdowe obroty... ale oni tego nie rozumieją... to są ludzie ciemni.
— I z ciemnoty ich ktoś skorzysta! zawołał elegant. Ale idźże bo waćpan tam nazad, nastręczaj się, pod-