Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Naostatek wszedł jegomość niepoczesny, otyły, starą modą ubrany, przygarbiony, a elegant od biura poskoczył ku niemu.
— A cóż? spytał, a co?
— Rzecz jeszcze niezupełnie zdecydowana, ale — prawdopobnie wpłynie do kassy ten kapitał.
— Cały? spytał chciwie elegant.
— Wątpię, bo chcą coś kupić.
— Na cóż mają kupować? po co? majątki stoją wysoko, procent dają lichy!
— Chcieliby pewności.
— Jakąż większą im może kto dać nad Teperowski bank zawołał elegant z dumą i szyderskiem podziwieniem, iż ktoś na świecie mógł tę prawdę nad słońce jaśniejszą podać w wątpliwość. Ale, mój panie — dodał skwapliwie: my się nie nabijamy... nie wpraszamy, pieniędzy mamy aż nadto, nie wiemy co robić z niemi... czynimy im łaskę przyjmując summę tak znaczną, która rozchwytana przez innych, narażona być może na stratę. Zresztą, jak sobie chcą... jak sobie tam chcą!
I począł widocznie zmięszany, ręce włożywszy w kieszenie, chodzić po pokoju.
— Waćpan mnie może nie zrozumiałeś, rzekł po chwili: musiałeś postąpić sobie nietrafnie. Nie należało się nabijać... ale uczynić tak, by oni sami nas prosili o przyjęcie.
— Właśnie się to w ten sposób robiło, odparł stary. Jak tylko się dowiedziałem o kapitale, na który szukano pewnej lokaty, natychmiast przez trzecie osoby poddałem myśl lokowania u Tepera... rzucając nawet wątpliwość, czy Teper przyjmie... Tymczasem ktoś inny poddał im kupienie majątku...